Strona:Jan Siwiński - Katorżnik.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skich! Burza owa była tak nagła, tak gwałtowna i tak wściekła, że nimeśmy się opamiętali, byliśmy już rozbici i woda już zalewała statek. W okamgnieniu zerwała burza żagle, potargała liny, połamała maszty i zmiotła wszystko, co było na pokładzie! Statek to zapadał się w przepaść pomiędzy dwa bałwany ogromne jak piramidy egipskie, to znów wypływał na powierzchnię, jak wieloryb dla odetchnienia powietrzem! Rzeczy nasze, jakie kto miał, węgle i wszelki ciężar, kazał kapitan wyrzucić do Bajkału. U dwóch pomp stanęło po 40 osób dla pompowania wody, która pogrążała statek. Wszelki ratunek zdawał się być daremny! Burza miotała statkiem jak łupiną i przechylała na ten to na ów bok. W kajutach nikt nie ustał na nogach, lecz każdy się przewracał i tłukł głową o boki statku. Choroba morska zapanowała ogólnie. W wyrazie i rysach twarzy każdego czytałeś śmierć! Oczy miały wygląd dziki, straszny i obłąkany przestrachem — policzki ci zapadły w jednej chwili tak, że za życia wyglądałeś jak umarły! W takich okropnościach gnani ową mocą, ową potęgą natury, ową furyą — zostaliśmy wtłoczeni na mieliznę piaskową i tym sposobem ocaleni. Gdyby nas owa burza była uderzyła o skałę, to nie zostałoby z nas ani śladu! Cudowne ocalenie nasze trzeba przypisać i tej okoliczności, że burza owa gnała nas i pędziła tam, skądeśmy przyszli, gnała nas do portu, do płaskobrzegu. Niebo nas ocaliło i niebo nie chciało nas dopuścić do przeciwległego brzegu Bajkału, bo wiedziało, że nas tam czekają nowe męki, nowe katusze.
Gdyśmy już na mieliźnie osiedli i byli cudem opatrzności uratowani, wtedy to kapłan poważny wiekiem, któremu broda do pasa urosła w więzieniu i posiwiała, niejaki ks. kan. Stecki, miał do nas gorącą przemowę na temat religijny, a na podziękowanie Panu Bogu za cudowne ocalenie zaintonował: Święty Boże! O czytel-