Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wejście na Zawrat wygląda dziś zgoła inaczej, niż letni turyści nawykli je widzieć: olbrzymie płaty śniegu biegną od dołu aż pod samą gardziel przełęczy; takoż i ściana Małego Koziego, po której się właśnie mamy piąć, oblepiona śniegiem, jak dziura w moście (powiedzonko panny Zosi)... Choć miesiące całe leje deszcz, nie udało mu się tych zasp tu spłukać... Stąd i te wypadki tegoroczne.
Linę wyciąga p. Stefan. Hej! nie szczędzić kolan ni indywidualności! (też rodzynek ze słownika panienek: synonim nikczemnej połaci ciała, co to w górach od głowy czasem potrzebniejsza...). Dochodzimy do pierwszego z dwu płatów, co legły ha odcinku klamer. Uuu, śtyrbnie! Manewry w szparach przyskalnych, — a są między nami i tacy, co gór w życiu nie widzieli, (chociaż nie zawsze tacy chodzą najgorzej).
Jak grzebaliśmy się w tych śniegach, asekurowali, obchodzili zaspy, — jak drżały łydki poniektórym z obawy, zaś innym z zadowolenia — pomijam, bo śpieszne mi na przełęcz. Tak lubię patrzeć na „zdobywców”, dla których Zawrat jest nowalią, gdy po wyjściu z czeluści, stają olśnieni wobec odsłonionych nagle widoków....
Niestety, nie hojny dzisiaj Zawrat: wietrzno, szaro, smętnie...
Nie popasając tedy długo, rzucamy się w dolinę, która lodem na Zadnim Stawie świadczy, że nie ze wszystkim zapomniano tu o zimie... zeszłorocznej, a to już przecie siódmy sierpnia dzisiaj!
Cieplej nieco po tej stronie; wał Kozich Wierchów snadź wstrzymał podmuchy północy. Nie śpie-