Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzie zupełnie po ciemku... Dać nam tu w ręce teraz tego samochodziarza, co nam zgórą godzinę zmarnował rano! Aby chociaż z tego żlebiska pod Mnichem za dnia się wydostać! — aby!
Ba, kiedy p. Władysławowi nie pomogło siedzenie: idzie, jak na pożyczonych nogach; jest w butach świeżo spod stempla, — nie dziw więc, że gorzkie żale na pohybel szewieckiego kunsztu śpiewa... Popędza gromadkę jenerał, ale o ileż większy posłuch budził ongi przed frontem!
Minęliśmy ów zatracony piarżysty zachodzik, co do reszty zgasił poniektórym humor, i opuszczamy się w żleb. Mrok już zapadł, gwiazdy zapalają się na niebie... Dalej, dalej! prędzej! Naraz...
Zamieszanie jakieś, lekki okrzyk, i — jedzie p. Władysław na dół! Rzuca się najbliższa p. Cesia na ratunek, no, aleć takie osunięcie się z piargiem należy do zgoła niewinnych katastrof, przeciwnie, pomocne jest nieraz w lokomocji. Nie przejmuje się wypadkiem otoczenie.... Mimo to, tym razem jest czego żałować: piękny pierścień z szafirem zsunął się z palca ofierze i utonął w piargu lub też z nim się stoczył. Wycelowaliśmy oczy latarek ku ziemi, ale mowy nie ma o znalezieniu; ktoś się tam kiedyś pocieszy... Tak to zawarł śluby z kamiennym morzem pechowy dzisiaj, a tak miły towarzysz.
Radykalniej wziął się teraz p. jenerał do rzeczy: polecił się ująć p. Władysławowi za paski swego plecaka i.... nogami tylko przebierać; ręczył, że doprowadzi w ten sposób. I szło się jakoś, to złorzecząc losowi, to śmiejąc się z całej awantury. Propozycja, czyby tu się nie przespać pod rozgwież-