Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pretekstu do owładnięcia placówką... — zarazby z Zlatej Prahy kukułcze się jajka znalazły...
Robota w schronisku wre jeszcze: to malarze, to mularze, to stolarczyki, gwar i zamęt czynią: ruch, harmider, śmichy — chichy... — jakie to spanie będzie? Stołowy pokój tymczasem w kuchni; wyśmienicie: ciepło nam będzie; ale, jak widzę, to i bawialny w kuchni. Ponieważ się ściemnia, więc cała czeredka malarzy i mularzy tutaj się zeszła i rajcuje; pięć języków jednocześnie słychać; aż nam miło, że polski tu w tej chwili najmowniejszego ma przedstawiciela, pięknego chłopca ślązaka; oblegają go obecne panie służebne: Polak przecie, — a brat nasz z niewiastami umie sobie radzić...
Wszystko byłoby dobrze, gdyby ta zabawa nie zawracała głowy sympatycznej pannie Elwirce; bo ta, niestety, mimo świeżej swej żałoby po bracie, tak żywy bierze w niej udział, iż obawiam się, że mięso nam pocukrzy, a kompot posoli. Zresztą nie mężczyźniśmy to? cóż te donny — do pięćkroć! — przy nas z innymi tną flirt! Mnie osobiście to ubodło, to też w zniecierpliwieniu kropnąłem sobie dwa czekoladowe likiery, — wspaniała jakaś ciecz! Oburzenie p. Stanisława (nieme, bo go nie zdradzał) dało się zalać koniakiem, zrównoważony zaś profesor niczym niczego nie gasił... Stanęła wreszcie kolacja, wcale nawet dorzeczna; co nam jednak zapłacić za nią każą w tym kraju zorganizowanego w ostatnich czasach rozboju?
Snu nam wszakże te obawy nie mąciły na nowych piętrowych, jak na naszej Hali, lecz o wiele więcej skombinowanych łożach; przeznaczenia różnych