Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mocnika dra R. Istotnie, trzech godzin nie upłynęło, jak ostatni, młody i dzielny taternik, stanął przed schroniskiem z dwoma sanitariuszami i różnymi misternymi narzędziami ratowniczymi...
Ponury był nastrój w schronisku — ponuro było i na świecie. Mgły się wzmogły pod wieczór, zwilgotniało mocno, chłodny wiatr dmuchał. Po otrzymaniu informacji, ratownicy ruszyli w góry.
W godzinę później nadszedł dr Guhr z dwoma turystami węgierskimi.
Ściemniało się już na dobre, boć to 9-ty już sierpnia... Z natrętnych mgieł zaczynało mżyć, a wiatr przyśpiewywał żałobnie, nie zapowiada się pogoda... Dr Guhr odpocząć w schronisku nawet się wzdragał:
— Tam pomoc potrzebna, a to suprema lex dla nas — idziemy!
Człowiek ten w tej chwili, przy tuszy swej dostatniej, w koszuli sportowej rozwianej na piersiach, z głową niepokrytą, z czekanem potężnym i skrami niemal w oczach, w chwili, gdy wszystko zapowiadało ciężkie przejścia w skałach, — człowiek ten na bohatera urastał...
I ta trójka z kolei pogrążyła się w mgły i znikła nam z oczu.
Mimo chłód dotkliwy, mimo spóźniony czas, nikt dzisiaj nie myślał o kolacji; wszyscy jak gdyby do jednej należeli rodziny, znaleźli się przed schroniskiem i wszyscy oczyma utonęli w przestrzeni. Mgły wyprawiały harce przedziwne: to topiły świat w białych odmętach, to odkrywały na krótkie, jak