Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

idąc wprost od początku starą drogą. Stracony tedy czas!
A więc spasować? A toby była wycieczka! Jeżeli nie dla siebie, to dla Płońskiego tego nam zrobić nie wolno: ten biedny człowiek umarłby ze śmiechu...
Przewodnik o dwie strony dalej mówi, że wejść można na Pośrednią też przez przełączkę pod Żółtą Ścianą, i to podobno łatwo... — niech tak łatwo będzie rozwieść się autorowi, gdy się w potrzebie znajdzie! Ale skoro już jesteśmy blisko, to spójrzmy chociaż za ten załom: a nuż?
Znów ciężkie pięcie się w słońcu; wyłazimy wreszcie do miejsca, skąd można rzecz objąć: na prawo Żółta Ściana zamyka horyzont, przed nami misterna owa przełączka, ale na lewo — ratujcie ludzie! — wprost do nieba leci ostra grań! Może to i „łatwe”, jak chce przewodnik, ale południe już niedaleko: tak nam te ohydne kamienie czas zjadły! — czy nie za późno? Proponuję więc, żeby zbadać jeszcze i to drugie piargowisko, na lewo od nas, które niechybnie będzie właściwym wejściem, choć nic dwuramiennego w nim nie widać. Wywiad to tylko, bo decydujemy się... przenieść Pośrednią na jutro.
Piarg tu inny, drobniejszy, ale ruchliwy, jak żydki na giełdzie. Stromo — olaboga! Przed nami próg szeroki, kilkunastu metrami pionowo ścięty w dół. Nie, to chyba nie to: wleźć tu na oko niepodobna. Nie ma sensu na ciemno tak macać: w domu musiały przygotować się do drogi. Schodźmy!