Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

piwszy więc tylko na chwilę do przybytku resturacyjnego, co koń wyskoczy rzucamy się na ostatnie 7 kilometrów szosy. Nogi spracowane godnie, a nade wszystko owe zbrodnicze ślady kamienia lotnego mię pięką.
Gdyśmy dobiegli do Skibówek, ciemnica już była absolutna. Pod osłoną nocy gzy tylko młodzi słychać góralskiej: chłopaki ostro, dzieuchy piskliwie pokrzykują. Niech się bawią młodzi... Piosenka jakaś dolatuje:

„Zabili Janicka, hej, pod turnickami,
Płynęła krewicka dołu potokami”...

— i wesoły chichot zadławił smętny ton...
Jedenasta biła na wieży kościoła, gdyśmy stanęli na Krupówkach.
— Umieram z pragnienia — mówi dzieweczka.
— A ja? — wstąpmy do Karpia na szklankę porteru.
Na to jakby zgorszona panna Marysia:
— Co? sami! Przecież to nie wypada, proszę pana!
Tableau! O, obłudo kultury dolskiej!


∗             ∗

A o samym Krakowie co?
Nie jest to droga „po stole” — to pewna. Ale dla tego, kto zna obejścia, nie waha się, nie błądzi, spacer przepiękny, gimnastyka wspaniała! Otoczenie bajeczne! — nie tyle piękna naokół, ile grozy, dzi-