Strona:Jan Rzewnicki - Moje przygody w Tatrach.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spodarz, organizator, patron, Cook niemal wszelakich uciech wycieczkowych! Oto, ni mniej ni więcej, ze 20° C. w pokoju: własnoręcznie tak palił Michał w żelaznym piecyku! Więcej, dowiadujemy się, że i nam już napalił nieoceniony i niedoceniony ten mąż.
Mówić wiele nie mieliśmy okazji; przeszkadzać przecież nowemu gospodarzowi nie wypada; używał też sobie, używał! Ale i on nawet nie zdołał przegadać oparów senności, jakie w rosnącej temperaturze pokoju jęły się unosić nad głowami otoczenia. Bez ustalonych tedy rezultatów, rozeszliśmy się; fakt tylko, że jutro, skoro świt, ruszamy przez Rysy. Nagły poryw wiatru, który chlusnął właśnie w szyby smugą kroplistego deszczu, zgrzytem się ozwał, ale — niemy tylko ruch p. Eugenii w kierunku okna pokrył zakłopotanie gromadki.
— Dobranoc, dobranoc...
Idziemy do siebie. Olaboga! Jeśli tam było 20, to tu najmniej 25° C. w najłagodniejszej strefie! Piec — czerwony cały. Przez grzeczność, z dwu łóżek biorę dla siebie owo naprzeciwko pieca; ale nie sposób spać, bo parzy! Odgradzam się krzesłem, walę na siebie wszystkie dostępne mi obiekty kunsztu włókienniczego, aby pracę promieniowania pieca w skutkach osłabić, i — śpię. Ktoby pomyślał, że rankiem szczękanie własnych moich zębów z zimna obudziło mię ze snu... O, piece żelazne to nie byle wynalazek zamierzchłych pokoleń!
Ale to nic, że w pokoju zimno; na dworze stokroć gorzej! Widzę to po tych wiatrach, co przez misternie dopasowane okna po pokoju chodzą, po tych