Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nic, ale... Helenko, zreflektuj się, co tobie w głowie?
— Nic cię to nie obchodzi. Przywieziesz mi, czego żądam, i koniec.
— Ależ...
— Rozumiem cię. Jesteś w obawie, że struję pół Rymiszowa, i że śledztwo wykaże później, iż ty dostarczyłeś mi trucizny. Nie obawiaj się niczego. Nie mam złych zamiarów, i chcę mieć to, czego żądam, jedynie dla mego bezpieczeństwa.
— Truciznę... dla bezpieczeństwa?!
— Tak, dla bezpieczeństwa. Wszak słyszałeś, że ludzie, którzy puszczają się w podróż do bieguna północnego, albo przedsiębiorą inną jaką wyprawę niebezpieczną, w której im grozi haniebna niewola lub męka powolnego skonania, miewają zwykle przy sobie jakąś piorunującą truciznę. Ty sam, nie zapomniałeś przecie, kiedy cię wyzwał ów młody akademik, a ty mu nie stanąłeś, i kiedy groził w skutek tego, że cię obije na ulicy, nosiłeś rewolwer w kieszeni przez parę miesięcy, Było to bardzo niebezpiecznem, bo jak cię ostrzegałam, mógł ci odebrać rewolwer i zastrzelić cię na miejscu. Jużci byłbyś się nie odważył strzelić. Otóż i ja nie wiem, czy będę miała odwagę zrobić użytek z tej trucizny, ale chcę ją mieć koniecznie.
— Na Boga! Cóż tobie grozi?
— Nic, tylko Zamecki przywiezie tutaj tę dziewczynę, i każe mi się przyznać do niej, i objawić wszelką skruchę, a żyć daleko od świata, tu, w Rymiszowie, żyć dla przykładnego pełnienia obowiązków i zadośćuczynienia za winy... chachacha! Będę musiała matczyć na weselu, a owdowiawszy, żyć z dożywocia, i w skromnem zaciszu wychowywać wnuki. Z tych wszystkich, którzy mię znają, jedni spoglądać mi będą w oczy z urąganiem, drudzy, z gorszą od urągania, litością przebaczenia. Otóż, nim przyjdzie do tego, wolę się zabić.
— Heleno, ja na to nie pozwolę, ja nie dopuszczę do tego! Czy nie lepiej...