Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kręcić się w oczach przy takich sposobnościach, i że nie kąsają się w usta, ażeby stać się panami siebie samych.
Naraz Helenka wstała z miejsca, przeszła szybko przez pokój i przystąpiwszy do Wacława, podała mu rękę. Ani się spostrzegł, kiedy tę rękę podniósł do ust i pocałował.
— Tak dawno... wygłosił sentencyonalnie, i byłby zapewne dodał: nie miałem przyjemności, gdyby mu nie brakło tchu.
— Ach, bardzo dawno — była cicha odpowiedź, podczas gdy Dr. Chimerski rozprawiał tak głośno od początku tej sceny i wprawiał panią Zamecką w tak spazmatyczny śmiech swojemi ulubionemi paradoksami, że kto nie chciał, nie potrzebował uważać na rozmowę młodych ludzi.
— Dziewczyna rezolutniejsza od niego — szepnął pan Tadeusz proboszczowi.
— Ha, sancta simplicitas! — odparł ksiądz, podając kolatorowi tabakierkę.
Sancta, księże, sancta! — powtarzał p. Zamecki, i gdyby pani Helena chciała była pojąć jeszcze lepiej niż przy pierwszym swoim wjeździe do Rymiszowa, co znaczy „dobry człowiek“, powinnaby była przypatrzyć się zadowoleniu, jakie się malowało w twarzy jej męża z powodu tego nic nieznaczącego wypadku. Bo cóż to znaczy, że szczęście uśmiecha się młodym ludziom, którzy nas właściwie nic nie obchodzą? Nie jestże to fraszką, że serce dziecinne na pierwszym wstępie w świat nie spotka się z goryczą zawodu, z tęsknotą nieziszczonej nadziei, z agonią żalu? Jeżeli jakiś młody technik kocha się w jakiej młodej dziewczynie, znalezionej na wsi, to można nie mieć nic przeciw temu, mais pour en faire une affaire d’état, potrzeba chyba czuć wielką próżnię w własnem sercu, nie mieć własnych ideałów, nie ogarniać ich tą miłością, „której wewnętrzna pobudka większą jest od jej przedmiotu“. I potrzeba być dobrym, nieznośnie dobrym człowiekiem, takim prozaicznie dobrym, jak p. Tadeusz, biorącym wszystko tak, jak ono jest, widzącym ujemne strony i przyjmującym je równie