Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To musi być ta wychowanka p. Zameckiego, o której często wspomina, nawet przy żonie, i której nigdy nachwalić się dosyć nie może. Nie pojmuję tylko, dlaczego p. Skryptowicz jest jej opiekunem. Ba, prawda, jako najbliższy krewny. Cóż robić, Wacławie, masz słuszność w tem wszystkiem, co powiadasz, i w tem, co czujesz. No, da Bóg, że to przeboli. Co do twoich projektów, pomówimy o nich później, teraz jednakowo będziesz „w świecie za oczami“, jeżeli zostaniesz jakiś czas tutaj i rozweselisz mnie starego. Porobisz znajomości, rozerwiesz się trochę. Pójdziemy jutro na zamek, pani Tadeuszowa podoba ci się niezawodnie, bardzo miła i wesoła kobieta, chociaż, jak mi się zdaje, trochę arystokratka, i trochę, jak to mówią, osoba egzaltowana. Pana Zameckiego pamiętasz pewnie? Bardzo zacny człowiek, i wcale nie arystokrata, mimo starego nazwiska i ogromnej fortuny. Bardzo rozumny człowiek, i dobry, chociaż go nazywają pozytywistą, materyalistą, i Bóg wie czem jeszcze. Ot, wart nawet lepszej żony, choćby mniej pięknej.
Gdy tak po dłuższej rozmowie Wacław mówił dobranoc swojemu dobrodziejowi, i szedł dumać posępnie w swoim pokoju, o tej samej porze, w mieście, p. Skryptowicz wyczerpał był wszystkie motywa i temata do gderania, jakie mógł znaleźć, i przy pomocy żony zawiązywał właśnie swoją szlafmycę, udając się na spoczynek. Widok niedalekiej poduszki usposobił go snać nieco łagodniej, i niezwykle spokojnie zapytał:
— Dlaczego Helenka tak posmutniała pod wieczór, kiedy w dzień była tak ożywioną i wesołą, jak nigdy jej nie widziałem?
— Rolińskiego nie było dzisiaj, myślała zapewne, że przyjdzie na herbatę, ale się nie pojawił.
— Roliński już wcale nie przyjdzie. Et, narobiłem bigosu — wygłosił p. Karol ze skruchą, zapalając fajkę.
Pani Leokadya nie miała nawet odwagi zapytać kochanego mężulka, co się stało. Stanęły jej przed oczyma tylko dalsze konsekwencye tego, co mówił p. Karol.
— Biedna Helenka! — westchnęła.