Strona:Jan Lam - Idealisci.djvu/069

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiła go uprzejmie skinieniem głowy. Uśmiech, który towarzyszył temu ruchowi, był czarującym. Pan Tadeusz przyznał się później sam, że zagapił się do tego stopnia, iż zapomniał uchylić kapelusza. Usiadł napowrót, wielce rozmarzony.
— Dziwna rzecz — rzekł po chwili — jakie to dziecko podobne...
— Hm — mruknął p. Skryptowicz — podobniejsze teraz, niż przed dwiema godzinami. Woda, mydło i grzebień zrobiły swoje. Gdy będzie jadało częściej i lepiej, będzie jeszcze podobniejsze...
— Karolu! — zawołał p. Zamecki, prawie z jękiem. Było w istocie coś rozdzierającego serce w tem brutalnem, ale tak prawdziwem porównaniu, które zrobił p. Skryptowicz. Plantacye i stojące przy nich kamienice nie stanowiły dekoracyi szczególnie ponętnej dla oka, ale kto wracał z pustyni ozdobionej jedną wierzbą i ruderami chłopskiej chaty, temu i ten widok wydać się mógł urozmaiconym, wesołym, budzącym ochotę do życia. Cóż dopiero mówić o kontraście między tą elegancką damą, na którą zwracały się wszystkie oczy, za którą szedł lokaj — a biedną dziewczynką w brudnej, podartej koszulce, głodną i bitą, która dziś po raz pierwszy w życiu ujrzała, jak wyglądają „trzewiki“, znane jej tylko z nazwiska, z bajek. Myśli i uwagi tego rodzaju musiały dręczyć p. Tadeusza, a p. Skryptowicz nie taił ich wcale, zwłaszcza że był głodnym i tem samem w złym humorze. Zgrzytnął tedy zębami, zacisnął pięści, i wygłosił kilka energicznych sentencyj, które u niego w takich razach płynęły jak woda. Było tam coś o starych i młodych jędzach, i o wieszaniu rozmaitych świętobliwych ludzi, i o rózgach, i o innych rzeczach tchnących równą łagodnością i pobłażliwością.
— Karolu — powtórzył pan Zamecki — oszczędzaj mnie! Ta biedna dziecinka znajdzie teraz opiekę i miłość, bo kocham ją dla niej, i mam pewność, że i ona ją kiedyś kochać będzie. Gdy stanie się dla niej niczem to, co dzisiaj jest wszystkiem, gdy obłudne i złudne pozory prze-