Strona:Jan Lam - Humoreski.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wcale. Pan Tyndakowski wkroczył, rzucił tryumfujący wzrok w koło i zachmurzył się nieco, widząc, że żaden lokaj, nie pojawił się, ażeby zdjąć z niego zarzutkę, a nadto i Kasia wybiegła z przedpokoju. Nie było co robić — trzeba było rozebrać się bez pomocy. Nim to uskutecznił, Kasia wbiegła napowrót.
— Proszę pana do salonu, pani zaraz przyjdzie.
Spojrzał w źwierciadło, poprawił krzyż na piersi i ruszył.
W salonie w jednym rogu, świeciła się samotnie lampa. Żadnych przygotowań na przyjęcie gości nie było widać, owszem, wyraźne wskazówki, że nie oczekiwano nikogo. Dziwne myśli poczęły krążyć po głowie panu Tyndakowskiemu. Miałżeby jego zegarek iść źle i miałżeby on, niechcąc, stać się winnym takiego uchybienia przeciw dobremu tonowi, iż przybył o dwie godziny może wcześniej, niż był proszony? Okropna ta obawa sprawiła, że uderzył się w czoło i ruszył sążnistym krokiem przez salon, jak człowiek, którego trapi jakaś myśl złowroga. Nim doszedł do drugiego końca, pani Mouton pojawiła się we drzwiach. Kawaler stanął z miną zaambarasowaną tylko, ale Francuzce, która widziała poprzednie jego ruchy tak gwałtowne, mina ta wydawała się krwio-