Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyraźnie do zrozumienia, jak się zapatruje na ten stosunek: powiedziane to było wprawdzie całkiem ogólnikowo, ale jestem pewny, że pojęła o co chodzi. Zamiast odpowiedzi, położyła mu głowę na piersi i dała się pieścić — jeżeli rozumiesz tę mowę, to ją sobie wytłómacz.“
Rozumiałem, rzecz oczywista, że rozumiałem wszystko i wytłómaczyłem sobie doskonale! Powodzenie z p. Pimmelesem usposobiło mię było różowo.
Dziwiłem się, że nie miałem jeszcze listu od Herminy, a nawet niepokoiłem się tem troszkę, bo dzienniki donosiły, że cholera zaczęła grasować w Żarnowie. Wtem wszedł garson hotelowy i doniósł mi, że jakiś siwy jegomość, który przybył w południe i stanął po numerem 11, już kilka razy bardzo usilnie wypytywał się o mnie i kazał sobie dać znać, skoro wrócę. Pobiegłem do portyera dowiedzieć się nazwiska tego pana i zdumiałem się ogromnie, gdy wyczytałem w książce: „W. Wielogrodzki, z Żarnowa“. Co tchu pobiegłem na górę, pod numer jedynasty.
Nie miałem najmniejszego wyobrażenia o tem, co mogło spowodować komornika do przedsięwzięcia tak dalekiej podróży. Od kilkunastu lat nie ruszył on się z Żarnowa, a od czterech lat, o ile mi było wiadomo, nie opuszczał prawie progu sw0jego mieszkania, chyba że wychodził do altanki w ogródku dla odetchnięcia świeżem powietrzem. Dla tych, co go otaczali, myśl o jego wyjeździe była czemś tak niepodobnem do prawdy, jak np. dla mieszkańców doliny Tapia byłoby bajecznem, gdyby im kto powiedział, że jednego pięknego poranku Chimborazzo ruszy się ze swoich posad i odwiedzi njście rzeki Orinoco do morza, albo też, chociażby najbliższe brzegi Cichego oceann. Komornik należał do znanego dość powszechnie rodzaju „wygodnych“ ludzi, serdecznych, poczciwych, gotowych do każdej ofiary, i — do pewnej nadpłaty na ofiarę, byle sobie mogli oszczędzić „fatygi“. Któż nie znał takich lndzi? Epikurejczyków z przyzwyczajenia, chrześcian z serca — ludzi, ubóstwiających niby swoje „ja“, ale wymagających od tego „ja“ tyle, aby było godnem ubóstwienia, że najwierniejszy naśladowca Dyo-