Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom II.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wszystko to było powiedziane cierpko, ostro, szybko, jak w spazmatycznym napadzie. Zbłądziłem może, że nie starałem się załagodzić tej burzy, może chwilowej, ale byłem szczególnie podrażniony tą mową, w której widocznie były wpływy pani Leszczyckiej i całego jej otoczenia.
— Czy to, co pani mówisz o „nas wszystkich“, ma znaczyć, że stawiamy zapory między panią a Klonowskim? — Niema mowy o zaporach, ja nie znam zapór!
— Więc, o cóż chodzi? — zapytałem chłodno. Niebaczny, nie wiedziałem, że w pewnych chwilach nic tak nie może podrażnić rozdrażnioncj kobiety, jak rozumne i chłodne zapytanie. Ona chciała widzieć mię trawionego zazdrością, przygnębionego rozpaczą, szalonego bolem, chciała, bym drżał na myśl, że sprzyja Klonowskiemu — a ja tymczasem, rozprawiwszy się z nim przy niej, a bez niej, pytałem ją zimno, o co chodzi? Jak gdyby ona mogła powiedzieć mi, o co jej chodziło!
— Pan mię pytasz, o co chodzi, pan, który przed chwilą zrobiłeś taką scenę! Czy pan sądzisz, żem nie zrozumiała, co to miało znaczyć? Chciałeś pan zrobić Klonowskiego niemożliwym, wypędzić go, wygryźć!
— Chciałem poprostu, nie podać mu ręki: czy chciałabyś pani, abym postąpił przeciwnie? Nie przypuszczałem ani na chwilę, bym potrzebował dopiero, wygryzać“ Gucia z obecności pani; nie podjąłbym się nawet tej czynności, gdyby ona miała oznaczać, że w nim uznaję rywala.
— Pan jesteś, jak widzę, wybrednym co do rywalów!
— Jestem, panno Elwiro. Swojego czasu, byłbym się chętnie bił na noże z p. Borodeckim, iczułem się nieszczęśliwym, gdyś pani spojrzała na niego. O Gucia, nie potrafiłbym być zazdrośnym.
— Bardzo mię to cieszy, żeś pan tak łaskaw, nie mordować mi mojego narzeczonego.
— Narzeczonego?!!
— Tak, mój panie. Pan i Józio kopaliście pod nim dołki, ojciec mój nie pytając się mnie wcale, odmówił jego