Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bił mię i nie słuchał mojego usprawiedliwiania się, bo był moim przełożonym; Mykietiuk i Hawryłowicz znęcali się nademną, bo byli słuszniejsi wzrostem odemnie i oswojeni z położeniem, tak przykrem dla mnie; panicze pomiatali mną, bo rodzice ich mieli pieniądze, a ja nie miałem ani rodziców, ani pieniędzy. W przeciągu kilku dni doznałem tyle przykrości, krzywd i upokorzenia, że zdawało mi się, iż nie zdołam znieść mojego losu. Dziś, gdy się zastanowię nad powodami ówczesnej mojej boleści, każdy z nich wydaje mi się błahym. Tysiące dzieci giną z nędzy, tysiące W gorszem są położeniu, niż było moje. Jestem przekonany, że wszystkie te drobiazgowe przykrości, które mię spotykały, byłyby mi się wydały niczem, gdyby nie była tkwiła we mnie, obok nawyczek rozpieszczonego mazgaja, jakaś śmieszna zarozumiałość, jakaś zabawna pretensya do „czegoś wyższego“. Miałem wiele wrodzonych zdolności do nauki i umiałem wiele rzeczy, o których ani śniło się moim rówieśnikom, i nie wiem zkąd mi się wzięło przypuszczenie, że świat, los i ludzie powinni mi to poczytać za zasługę i zgotować mi lepsze położenie. Obok tego żywiłem jakieś nieokreślone przekonanie, że mój Opiekun winien mi coś więcej, niż robi dla mnie. Wszystko to razem rozgoryczało mię i pognębiało W najwyższym stopniu, i gdyby nie pewna doza ambicyi, byłbym się mazgaił przez całe trzy godziny, które siedzieliśmy w szkole. Między lekcyami, koledzy moi w klasie, których było przeszło pięćdziesięciu, swawolili i hałasowali, a ponieważ im nie pomagałem, wyrządzali mi różne psoty, w czem szczególniej odznaczał się Gucio. Przyszło ztąd między nami do sprzeczki, w której nazwał mię „kołyszem, mamą“, wśród głośnego śmiechu całej klasy, choć było tam przecież najmniej dziewięćdziesiąt pięć procent „hołyszów“ i obdartusów — ale każdy tłum, czy to złożony z dzieci, czy 2 dorosłych ludzi, zwykł dawać oklaski temu, co wjakikolwiek sposób manifestuje swoją wyższość nad drugim. Znalazł się narazie tylko jeden chłopak, który stanął w mojej obronie. Był to Józio Starowolski, syn jakiegoś zamożnego obywatela z okolicy, ulokowany wraz