„kontentne, co takie grzeczne“ panowie pamiętali o nich i przysłali im na imieniny „akurat“ taki bukiet, jakiego one sobie „życzyli“ — a wraz z tą godną rodziną, cała jedna połoWa Żarnowa upatrywała nieznośną afektacyę w moim i matki mojej sposobie mówienia, i nieraz, gdy nam się zdarzyło pogodzić zaimek, przymiotnik lub czasownik z rodzajem i liczbą rzeczownika, dolatywało uszu naszych zdanie: „Nie rozumi te zarozumiałe francuskie“, i jej smarkacza, z tem ich głupiem „udawaniem“. Matka uczyła mię znosić cierpliwie to niezadowolenie powszechne — mimo całej naszej cierpliwości i potulności atoli, byliśmy jedną z najniepopularniejszych rodzin w Żarnowie. Składały się na to różne powody. Ja np. byłem bardzo niepopularny między moimi rówieśnikami, bo nie szukałem a nawet unikałem ich towarzystwa. Nie miałem Wprawdzie bynajmniej przedwczesnego pociągu do mizantropii i do życia samotnego, marzyłem owszem zawsze o szczęściu, jakiem być musi posiadanie. przyjaciela, lub przyjaciół, podzielających jedne i te same skłonności, prace i zabawy — ale wyczytałem to zapewne w jakiejś książce, a w praktyce rozkoszy tej nie doznawałem. Wszyscy chłopacy równego ze mną wieku, z którymi zetknąć się miałem sposobność, uważali naukę i książkę jako równoznaczniki nieznośnej niewoli — wyrwawszy się ze szkoły, biegali grać w piłkę, wyprawiać psoty różnego rodzaju, łazić po drzewach, ślizgać się, jeżeli była zima, wyjmować gniazda ptasie latem — a do tego wszystkiego czułem wstręt nieprzezwyciężony. Jakżebym był szczęśliwy, gdybym był znalazł rówieśnika, któryby chciał wraz ze mną wertować książki i mapy, rozkoszować się w doskonałem urządzeniu domku Robinsona Crusoe, śledzić z biciem serca przygody Małego Grandissona, to znowu, dla odmiany, zastanawiać się nad cudownemi odkryciami w dziedzinie kosmografii i odszukiwać wieczorem na niebie konstelacye, zapamiętane z mapy wszechświata! Nie znalazłem jednak nigdy takiego towarzysza, a z dziką i swawolną dziatwą wdawać się nie chciałem. Ponieważ zaś nauczyciele i rodzice stawiali mię zawsze innym dzieciem
Strona:Jan Lam - Głowy do pozłoty Tom I.djvu/28
Wygląd