Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Więc... więc pan odmawiasz przyjęcia redakcyi organu urzędowego?
— Tak jest, odmawiam — odrzekł Stanisław z ukłonem. — Nie jestem dolorystą, ale umiem pisać tylko tak, jak mi własne przekonanie dyktuje.
Oberkomisarz zerwał się był z kanapy, i miał minę człowieka, w któregoby oczach jedna z trzech najwyższych wież Wilkowa, spakowawszy manatki, wyemigrowała z Milicyi i Landweryi i przeniosła się na stałe pomieszkanie do Sokołowa. Stanisław widząc, że nie ma tu po co dłużej popasać, ukłonił się raz jeszcze i wyszedł. Oberkomisarz stał jeszcze chwilę w swojem zdumieniu, aż w końcu wzniósł ręce w górę i zawołał:
— I ci ludzie żalą się czasem, że nie mogą zrobić karyery!
Poczem zadzwonił i rzekł do wchodzącego sekretarza:
— Posłać po tamtego drugiego... jak się nazywa?
— Wiklicki.
— A czy ma całe buty?
— Ma, Wasza Łaskawości.
— No, to lepiej nie posyłać. Odkomenderować kancelistę z oberkomisaryatu, niech redaguje, a jak będzie źle redagował, to go napędzić!
Z tego epizodu przekona się szanowny czytelnik, że to co tutaj piszę, działo się w istocie bardzo daleko od miejsca, w którem drukuje się moja powieść.
Tymczasem Stanisław, pozbawiony swoich 30stu mizeraków, jakoteż nadziei odzyskania posady nauczycielskiej, wracał do redakcyi, medytując nad tem, jakby też powtórnie przebić blokadę. Ale korpus blokujący oddalił się już był, ze względu na porę obiadową, i zostawił tylko jeden posterunek, który nie należał do specyalnych opiekunów p. Wołodeckiego. Posterunek ten, ozdobiony długiemi rudemi pejsami, przechadzał się w oczekiwaniu rychłego sukursu popod kasą,, i ekspedycyą Orędowniczki, do której z ulicy prowadziło kilka kamiennych schodów. Przechadzał się nucąc pod nosem jakąś niewyraźną melodyę, i nie zwracając