Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż, panie te, panie tego, źle, panie doktorze dobrodzieju? — zagadnął pierwszy sekretarz, — Laputańczycy mieli interweniować w Golkondzie, i nie interweniują, a z zatargów między Dalekarlią a Peloponezem także ponoś nic nie będzie tego roku, bo już niebawem śnieg zacznie padać, choć to w Peloponezie... Dosyć, że znowu musimy czekać i czekać, a tymczasem przyznam się, że gazety nasze djabelnie nudne!
— Nudne, nudne! Oklepany frazes ludzi powierzchownie rzeczy sądzących!
— Ba, już bo nawet i Szturchaniec zaczyna to wytykać! Czytałeś pan numer dzisiejszy? Właśnie wyszedł!
— Miałbym też właśnie co czytać! Pijane halucynacye jakiegoś oczajduszy Języczkowskiego, który ma delirium tremens i skończy kiedyś w rynsztoku! Nam, panie sekretarzu, w których sercu i ręku spoczywa przyszłość kraju, potrzeba zapatrywać się poważnie na sprawę publiczną, nie zaś zbywać ją płaskiemi żartami. Przyszedłem właśnie w tym celu, ażeby pomówić na seryo z panem dobrodziejem i zasięgnąć jego doświadczonej i światłej rady w pewnej kwestyi niezmiernie ważnej i żywotnej, co do której mam projekt zupełnie już wypracowany i gotowy. Potrzeba mi tylko kogoś, co tak doskonale zna stosunki nasze wiejskie.
— O, znam je doskonale! Za młodych lat byłem wicesubstytutem zastępcy podinspektora niższej nad-rady okręgowej w Stawiczanach...
— Nie wątpiłem nigdy o wszechstronności wiedzy sekretarza dobrodzieja. Otóż przystępuję do rzeczy. Pierwszem naszem zadaniem jest oczywiście bezwzględna opozycya przeciw Chaocyi, na zasadzie braterstwa wszystkich ludów jaźwingowskiego pochodzenia, do których należą Milicyanie, Merchy, Horczkodrajowie i inne plemiona wsławione w dziejach i odznaczające się własną, odrębną cywilizacyą i wspólnością języka...
— O, tak, wspólnością języka! Ja sam z łatwościa rozumiem każdego Merchę, zwłaszcza, jeżeli mówi po koszamerdynersku. Ale co do tej opozycyi przeciw Chaocyi,