Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Czy jest co prawdy w tych jakichś spiskach, które się knują w Wilkowie, i o których Rak wspomina z takiem oburzeniem? — zapytał dra Mitręgę.
— Hm, to jest właśnie kwestya, która mię tu sprowadza. Zarazem, to wytłumaczy hrabiemu powód postawienia kandydatury Ciemięgi. Przygotowują się rzeczy, którym koniecznie zapobiedz potrzeba.
— Kto je przygotowuje? — zawołał hrabia, zrywając się z szezlonga, na którym leżał.
— Czerwona demokracya: Sztyletowicz, Robespierski i inni.
— I czegóż chcą?
— Urządzają na własną rękę wyprawę przeciw Laputańczykom.
— Ależ to nie możną na żaden sposób pozwolić; to półgłówki i oczajdusze, którzy mogą narobić pięknego bigosu!
— Ja byłem tego samego zdania, a ponieważ w takich rzeczach nie można porozumiewać się listownie, i rzecz zresztą nie cierpiała zwłoki, więc dla sparaliżowania tych robót, na własną rękę wysunąłem naprzód Ciemięgę.
— Tak, i Ciemięga został radykalnie sparaliżowany. Ale mniejsza o to. Jakiemi siłami mniej więcej rozporządzają czerwoni?
— Mają ludzi, broń i kasę.
— Mają, mają! Ale ile jest tego wszystkiego?
— Ba, gdyby to można wiedzieć! Trzymają wszystko w sekrecie.
Na szczęście dla ciekawego czytelnika, wiem z tajnych archiwów milicyjskich, jakiemi siłami rozporządzali już wówczas Sztyletowicz i Robespierski. Mieli sześciu ochotników, pistolet, dwa noże kuchenne, półtora idealnika i bilet wolnej jazdy koleją żelazną, tylko że ta ostatnia na nieszczęście prowadziła w stronę wprost przeciwną tej, z której znajdowali się Laputańczycy.
— Szczególna rzecz — rzekł hr. Albin po chwili namysłu. — Przed chwilą odebrałem bardzo tajemniczo brzmiący