Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Panno Natalio, czy w istocie sprzyja mi pani?
Znowu nic nie powiedziała, ale uścisnęła mu rękę, i popatrzyła mu w oczy tak, że słowa były zbyteczne. W tej chwili sekretarzowa zjawiła się w altance, nie poprzedzona żadnym szelestem, jakby z pod ziemi wyrosła.
— Ja oddawna miarkowałam, na co się zanosi — rzekła dobrotliwie.
— Mamo! — zawołała panna Natalia, tuląc się do jej łona.
— Pani! — zawołał Stanisław, całując jej ręce.
— Moje dzieci — odpowiedziała — ja nietylko miarkowałam, na co się zanosi, ale prosiłam Boga, ażeby się tak stało. Mam do tego moje powody. Tylko że to nie odemnie zawisło... Musisz, panie Stanisławie, pomówić z moim mężem. Nie sądzę, by się opierał waszemu związkowi. Na każdy sposób przypomnij mu pan, że jesteś synem Macieja Wołodeckiego.
— Nie pojmuję... — zaczął Stanisław, więcej aby coś w ogóle powiedzieć, niż aby żądać wyjaśnień. Gdyby mu kazano przyznać się, że jest wnukiem Wielkiego Szeryfa Mekki, albo Piekarskiego na mękach, a obiecano mu za to Natalię, byłby się przyznał bez namysłu — tembardziej mógł się przyznać do rodzonego ojca.
— Ja wiem, co mówię — ciągnęła dalej sekretarzowa — ale o tem, potem. A teraz, kiedy już wiecie, że się kochacie, to rozejdźcie się tymczasem, bo nie mam serca zabronić wam gruchania, a pozwolić przecież także nie mogę, póki mój mąż nie przyjmie pańskich oświadczyn. Idźże pan sobie już, idź, i nie przychodź, aż jutro!
Wypadało posłuchać. Stanisław pocałował raz i drugi podaną sobie rączkę panny Natalii, i jakoś nie mógł zdecydować się i puścić ten zadatek szczęścia.
— Ach, Boże, z tymi zakochanymi! No, pocałuj ją pan zresztą w czoło, ale idź pan sobie!
I całus, jakkolwiek pod macierzyńskim nadzorem, udał się lepiej, niż bywa w takich razach. Zapewne stro-