Strona:Jan Lam - Dziwne karyery.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ma powiedzieć, i że ile razy spojrzał na pannę Natalię, myśli i wyrazy plątały mu się tak, że musiał spuszczać oczy i rozpoczynać kompozycye na nowo.
— Cóż to pan dziś tak zamyślony; czy może także jaka hrabianka?...
— Panna Natalia nielitościwie żartuje sobie ze mnie — rzekł płaczliwym głosem.
— Ależbo wy panowie dziennikarze, co trzęsiecie losami świata, i macie takie familijne koneksye, nie możecie zniżać się do prostych śmiertelniczek.
— Nie... możemy...
— A więc zgadłam! No, proszę prędko powiedzieć mi, jak się nazywa ta panna hrabianka? Czy młodsza Gozdawicka, z wielkich Gozdawic?
— Nie Gozdawicka, nie hrabianka... księżniczka, królewna, więcej niż królewna, istota nadziemska, panno, ach, panno Natalio!
— Przestraszasz mnie pan, co panu takiego?
Tutaj bohater nasz, według wszelkich prawideł scenicznych, runął na kolana, złożył ręce jak do pacierza i wznosząc oczy, z których płynęły dwie wielkie łzy po drgających od wzruszenia policzkach, zawołał niemal łkając:
— Panno Natalio, ja panią tak kocham!
Stało się. I dobrze się przytem stało, że jednocześnie Stanisław porzucił klęczącą pozycyę i wstał na równe nogi, klęczenie bowiem wobec istot posiadających rozwinięty nieco zmysł humoru, chybia dramatycznego efektu. Panna Kluszczyńska mogła była rozśmiać się i pozbawić moją powieść dalszego romantycznego jej wątku. Tak zaś, odparła tylko zakłopotana:
— Ja... ja także jestem panu życzliwą, ale...
— Ale?!
Nie ma znaku drukarskiego na wyrażenie, ile uczucia obawy i ukrytej nadziei było w tym wykrzykniku.
— To... zależy od moich rodziców... — mówiła dalej.
— A jeżeli rodzice pozwolą, to mogę mieć nadzieję?
Podała mu rękę, nic nie mówiąc.