Strona:Jan Kasprowicz - Obraz poezji angielskiej T. 4.djvu/32

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Wije te wieńce i do stóp wam składa?
    Bóg! Niech potoki, niby krzyk narodów,
    Odpowiadają! Echo pól lodowych
    Niechaj zawoła: Bóg! Radosnym głosem
    Śpiewajcie, rzeki, po halach: Bóg! Bóg to!
    Wy lasy świerków z tą cichą, jakgdyby
    Duchów melodją! A i wy snać macie
    Głos, kłęby śniegu, przeto niebezpieczną
    Grzmijcie lawiną: „Bóg!“ Jak piorun, grzmijcie!

    Wy, żywe kwiaty, na kraju wiecznego
    Rosnące mrozu! Wy, kozice dzikie,
    Poskakujące naokół gniazd orłów!
    Wy orły, górskich towarzysze wichur!
    Wy błyskawice, groźne chmur pociski!
    O wy oznaki i dziwy żywiołów,
    Bożą te szczyty napełnijcie chwałą.

    A i ty, Wierchu sędziwy, z którego
    Czubów, sterczących w niebiosa, spadają
    Milczkiem lawiny i w głębię obłoków,
    Przesłonę piersi twych, leżąc, łyskliwie
    W rozbłękitnionych mienią się przestworach —
    I ty, przegroźny Wierchu, gdy, przez chwilę
    W tem rozmodleniu nachyloną głowę
    Podnoszę k’tobie i z okiem, łez pełnem,
    Pnę się powoli od twych stóp ku górze,
    Że mi się zdaje, jakby uroczyście
    Jakiś się obłok podnosił przedemną —
    Wznoś się, o wznoś się, z ziemi, jak kadzidło!
    Duchu królewski, pośród gór władnący,
    Ty pośredniku groźny między ziemią,