Strona:Jan Grzegorzewski - Pierwsza wyprawa zimowa przez Zawrat do Morskiego Oka.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Eureka! To prawdziwe dobrodziejstwo Boże, ta kosówka w tej głodnej a zimnej pustyni: życia nie przyczyni, ale i śmierci nie da, a czyż byt ludzki nie jest najczęściej balansowaniem wegetacyjnem między życiem a śmiercią? Dobrze już jeśli go oświetlają i łudzą od czasu do czasu blaski migotliwe, a tych właśnie nam użyczy ten skromny, twardy, pogardzony kopciuszek tatrzański.
Wybiegamy na dwór. O setkę kroków po za schroniskiem sterczą nad białym śniegiem ciemnozielone iglaste czubki i kitki, jak nastroszone w gnieździe główki z dzióbkami piskląt sikory, tak samo ostro jak one — z gniewu czy z lęku za dotykiem kłujące i tak samo przy rozgarnieniu ich to się kurczące i cofające wgłąb podścieliska, to wyciągające swe poplątane, chude, zbiedzone ramiona i skrzydła i zdające się w końcu mówić: bierzcie już nas, bierzcie do swojej koleby; opieraliśmy się wichrom i zawiei, ale wam się nie oprzemy: miejcie z nas światła i ciepła choć tę szczyptę, jakiej krom nas nigdzie nie znajdziecie.
I legły pod toporkami naszemi i posłużyły nam nie tylko do podsycania ogniska przez noc całą, ale nawet kilku bujniejszemi gałązkami na podścielisko pod głowy, zbyt zagrożone usuwającym się wałem śniegu, który zgarnęliśmy w kąt niezajęty przez ognisko i łoże koleby.
Jak Gwebrowie łaknący światła i zapatrzeni w ogień, tulimy się doń i obsiadamy go w końcu dokoła, aby nie uronić zeń ani jednego płomyka, ani jednej zda się iskry. A po wieczerzy, spożytej niemal na żagwiach, długo jeszcze z niemi rozstać się nie możemy, susząc swe suknie i »handry« obuwia naszego. Kopce mokre do ostatniej nitki, a okrywające je wory płócienne zesztywniałe w śniegu, teraz zaś zdjęte i zawieszone na żerdziach za ogniskiem, wyglądają jak stalaktyty, kroplami skąpemi ociekające przy płomieniu. Górale pozbawieni suchej bielizny i obuwia na zmianę, suszą je pośpiesznie wraz z nogami przy samym ogniu, a Gustaw zdjąwszy swe ażurowe czerwone szkarpetki i cienkie jakby wprost z buduaru niewieściego meszty, formalnie przypieka swe stopy nagie w »jarzącej watrze« tak samo jak przed chwilą przypiekał sperkę słoniny.
Czas pomyśleć o spoczynku. Cofamy się po kolei w głąb schroniska ku owemu wałowi śnieżnemu, mającemu nam słu-