Strona:Jan Grzegorzewski - Pierwsza wyprawa zimowa przez Zawrat do Morskiego Oka.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wskróś, a dmący gwałtownie z góry i z boku, gdy u dołu nagi szutr i piargi, to się sypią i usuwają pod nogami, to pokryte skrzepłemi strugami lodu, urągają się wszelkiej sile ludzkiej, zdają się niweczyć najgorętsze i najprawowitsze pragnienia. Padamy co chwila jak na Golgocie i wbijając ostrza toporków w skorupę lodową lub zdradzieckie piargi, znów się dźwigamy, znów czołgamy się wyżej.
Oto zabłąkał się jakiś sporadyczny, a nie zbyt zlodowaciały płat śniegu. Próbójemy jedną, drugą nogą, zagłębia się, znajduje oporę: Chwała Tobie Panie, stoimy wyprostowani podniósłszy wzrok ku przełęczy. Już, już nie daleko, zda się, po raz ostatni na prawdę już ją siągniemy. Lecz oto wionął inny prąd wiatru. Gdy już blisko przed nami przełęcz i cała ściana prawa do Kościelca, czyste i odsłonięte sterczały jeszcze dotąd groźnie pod obłokami a tylko z lewej strony Turnia zawratowa zanurzała się w obłokach, które ją spowijały do połowy ciężką i nieruchomą oponą swoją, nagle poruszyły się owe chmury obłoczne jakby na hasło dane, poczęły się zwolna rozkłębiać, rozwijać, rozszczepiać i sunąć w prawo od swej kolumny podstawowej w poprzek drogi naszej; jedno ich ramię zastępując nam świat od oczu, wyciągało się jak boa olbrzymie i zasłoniwszy próg przełęczy, czepiało się już Kościelca od góry, drugie zniżywszy się nieco, otaczało nas z tyłu i pełzło również zbitą ławą ku Kościelcowi, poczem obie falując w jedną, i drugą stronę zlały się razem i wchłaniały w swe głębie całą drużynę naszą.
Byliśmy w chmurach. Fale ich poruszane wiatrem, mkną szybko przed nami, to znów się kłębią, wirują i jakby tumanami zimnego rozpylonego kurzu obrzucają nas do koła, to znów uciszone, spokojne, spowijają w pieluchy grubej, eterycznej przejrzystej mgły, która się rozcieńcza, rozpyla, zaledwo gdzie nie gdzie wśród szarawej bieli migocze, prześwieca pasmami nieco jaśniejszemi, osiada na naszych sukniach, wciska się i wsiąka w ciało wszystkiemi jego porami — wśród ciszy grobowej, przerywanej szmerem osuwających się po piargach stóp ludzkich.
Naraz widzę: wspinająca się przedemną towarzyszka nasza wstrzymuje się, żacko nieco wstecz, a z jej piersi wydobywa się krzyk przeraźliwy:
— Boże miłosierny! Cóż to przed nami?