Strona:Jan Grzegorzewski - Pierwsza wyprawa zimowa przez Zawrat do Morskiego Oka.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mura — czyli od trzech godzin obniżyła się ciepłota zaledwo o pół stopnia przy barometrze podniesionym o 2, w nizinie więc musi być znacznie cieplej; niepodobieństwem jest tedy, aby człowiek zamarzł, gdyby nawet zdrzemnął w śniegu.
— Czyście go zrewidowali i odebrali wódkę? — pytam dalej Gustawa i Józka.
— Oto pół flaszki okowity.
— Wiele z niej wypił?
— Kieliszek od dziś rano?
— Nie ma żadnej obawy, chodźmy naprzód.
Zaledwo posunęliśmy się o kroków kilka, spojrzałem na naszą towarzyszkę: widzę iż z twarzy jej nie rozwiały się jeszcze resztki obawy.
— Gustawie, — zwracam się surowo do Rojany — wzywam cię stanowczo pod słowem honoru, abyś całą prawdę wyjawił: co mówił Ojtek, czy się nie skarżył na ból jaki?
Gustaw zbliżył się do ucha i szepnął: — Ojtek powiadał: »Co to, Pan mnie na śmierć prowadzi, nie pójdę!«
— Na Zawrat, na Zawrat! — zawołałem głosem stanowczym, miotany gniewem i oburzeniem: — zadrwiono z nas, na Zawrat!
I krokiem zdwojonym postąpiwszy naprzód cała drużyna ze wzmożoną energią przemknęła przestrzeń kilometrową, pozostawiając za sobą Staw Czarny, i resztki kosodrzewiny, jako ostatnie ślady roślinności. Mimo nas na wysokości stu metrów po złomie skalnym Kościelca przesunęła się kuna, pierwszy i ostatni świadek zwierzęcy naszego pochodu przez góry. Od godziny ciągnące z północnego wschodu chmury zasnuły teraz całe niebo jedną grubą oponą, zawisłą ciężko i złowrogo nad nami. Weszliśmy w ową klasyczną w całych Tatrach kotlinę, na której straży stoi wyniosły z prawej strony Kościelec, a która przyparta o ścianę głównego trzonu tatrzańskiego pod Swinnicą, z trzech pozostałych stron, zamknięta skalnemi granitu srogiemi turniami Zawratu, Koziego Wierchu, Granatów i Żółtej. Gdyśmy się spuścili w głąb kotliny, owe nagie, czarne, dziko poszarpane a posępne ściany turni, piętrzące się coraz wyżej, zatopiły się szczytami w chmurach, a połączone ich ciemną oponą, zdawały się ścieśniać i zamykać nas zewsząd twierdzą bez wyjścia, potężną grozą śmierci. Wzrok człowieka skuty omenem lęku, a duszą zawłada niemota trwogi lub zdumienia.