Strona:Jan Grzegorzewski - Pierwsza wyprawa zimowa przez Zawrat do Morskiego Oka.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żółta Turnia migotała na swych ścianach prostopadłych kobiercem cytrynowym, a niżej nad szemrzącym Suchym potokiem, odsłonięte wiatrem lub słońcem złomy lodowcowe, okryte porostem bisiorkowym, majaczyły wśród śniegu, jak plamy krwawe na tle opony białej.
Śnieg czem dalej leżał nieco głębiej i wyżej niż wczoraj u wejścia do doliny, ale wyjątkowo tylko przy złomach kamieni lodowcowych zapadaliśmy po kolana, a zresztą sięgał najmniej połowy łokcia tak, że przy łagodnej aurze, pochód nasz naprzód odbywałby się dość raźno, gdyby nie mitręga Ojtkowa. Nie pewny na swych nogach, zataczał się w prawo i w lewo, a za każdym niemal trzecim krokiem, tracił równowagę, ślizgał się, zapadał w śnieg i z całym ciężarem swego na barkach juku góralskiego, zwalał się, zanurzał bokiem lub na wznak wraz z głową w bałwanach śnieżnych. Czynił to tak misternie i kunsztownie, nie skąpiąc przy tem jowialnych nad sobą uwag, że niepodobna było wyrozumieć: udana li to jest bezsilność, czy prawdziwa, figiel, czy resztki i następstwa towarzystwa bachusowego, lub taktyka zwolnienia siebie od groźnego dlań Zawratu. Brałem to zachowanie się za dobrą w oczach jego monetę i idąc za nim na końcu naszego sznura żórawiego, dodawałem otuchy również powolnej, i za każdym razem pomagałem mu dźwigać się z upadku. Gdy po godzinie drogi chód jego począł być pewniejszym i raźniejszym, zrzekłem się opieki nad nim, przelewając ją na Józka Trzebunię, a sam podążając naprzód połączyłem się z resztą drużyny. Na wysokości polany Czarnego Stawu dopędza nas Józek z wiadomością, że musiał o kilometr drogi wstecz zostawić Ojtka, bo iść nie chce, czy nie może.
— Dlaczegoś go nie naglił siłą?
— Jako ja, Panie, mogę «poturać»[1] gazdę! — odparł z lekiem, oburzeniem i pietyzmem dla autorytetu gazdów. Posłałem Gustawa, jako energiczniejszego i nie cierpiącego żadnego oporu.
Mija kwandrans, drugi, próżnego oczekiwania. Zatrzymaliśmy się nad upłazem, wysławszy na zwiady znów Józka.
Po półgodzinie wracają obadwaj bez Ojtka.

— Coście z nim zrobili? — pytam.

  1. Poniewierać.