Strona:Jan Biliński-Nauczanie języka polskiego.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jego studjów. Nie chodzi o to, żeby był artystą, ale o to, by znał główne prawidła, miał wyrobione ucho, i był dobrym dyletantem. Takich polonistów jest niestety bardzo mało. Nauczyciel, umiejący dobrze czytać, już tem samem zapewnia sobie połowę powodzenia, bo myśl i uczucie ucznia inaczej reaguje, gdy zamiast bezradnego jąkania się, bezkierunkowych akcentów usłyszy prawdziwie piękne żywe słowo, idące do duszy. W jaki zaś sposób ma nauczyciel wprawiać uczniów w poprawne i estetyczne wygłaszanie, jeżeli obce mu są logiczne podstawy akcentu zdania? Cała sprawa jest tem tragiczniejsza, że żaden polonista nie wie, iż tego nie umie. Gdy mu się to powie, czuje się osobiście dotknięty. Niejednemu zdaje się, że opierając się na odczuciu, intuicji i uchu czyta dobrze, a tymczasem popełnia fatalne błędy, zamąca logiczny obraz utworu, burzy związki między wyobrażeniami. Albo się kultywuje zawodzenie, bezmyślny patos jako uniwersalną szatę, którą się na każdy utwór narzuca — zamiast żeby sposób wygłoszenia szedł od wewnątrz, od treści — albo sprawę się lekceważy, pozwalając czytać i wygłaszać, jak się uczniowi żywnie podoba, byle tylko słów nie opuszczał i nie przekręcał.
Wskażę na kilka zasadniczych rzeczy, nie dla nauczenia, lecz tylko zorjentowania, o jakie kwestje tu wogóle chodzić może, by dać do ręki pewne kryterja.
Człowiek czytający czy wygłaszający powinien mieć trzy rzeczy na uwadze: 1) chce być w każdym szczególe słyszanym, 2) dobrze zrozumianym, i 3) chce, by to co mówi podobało się.
Pierwszy punkt to mechanika mowy: jeżeli artykułowanie jest poprawne, gdy każdy dźwięk jest należycie utworzony i uwzględniony, to jest się słyszanym nawet przy stosunkowo niedużej sile głosu. Obserwujemy