Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

możliwość owej zdrady. Dlatego pani sądzi, że wolno jej... — Klemens umyślnie przerwał.
— Co mi wolno? — spytała Helena pospiesznie.
— Odtrącić moją propozycję pożyczki i nie zaniechać tego, nazwijmy to pracą...
Z każdem słowem Grudowskiego Helena uprzytomniała sobie coraz bardziej i coraz boleśniej prawdę, że Klemens posiadał wszystką tajemnicę, że widzi wszystką obecność jej walki i że próżno starała się ukryć to, co było przez niego, jakby zgóry przewidziane i poniekąd dla niej planowane. Stłoczyły się nagle pod czaszką wszystkie chwile jej życia, szczegóły ohydne, tkwiące w pamiętaniu jak kolce, których wyrwać nie sposób. Zobaczyła znaki, ślady, piętna. Powtórzyło się wszystko w obrazach, w odczuciach, w dźwiękach, nawet w zapachu. Wszystko od początku, od dzieciństwa przemknęło przed oczyma chronologicznie uszeregowane, ach, jak wyraźne! Kołem rozepchało się od wewnątrz, kołem ścisnęło z zewnątrz. Każde zdarzenie dawno minione, każdy dzień, każda nieomal godzina aż do obecnej zamieniały się w słowa, które potokiem niepowstrzymanym spływały do ust, na wargi.
— Przekona się pani wówczas, gdy pojedziemy, gdy zobaczy pani...
— Ja wiem! — jakby sobie przytaknęła Helena.
Podmową chytrą, słowem, jak haczyk wędki, ostrem, krótkiem i krzywem Klemens wydzierał z serca, wyłapywał z odmętu pamięci Heleny najskrytszą prawdę jej życia. Niby w granat tajemniczy starych, dalekich lasów odgadnieniem wnętrza się wdzierając w oczy