Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

miesięcy temu przyjmowała pani u siebie późnym wieczorem jakiegoś przysadkowatego jegomościa w szarem ubraniu.
— No to co? — Helena poczuła, jak z pod stanika wytchnęły na jej twarz i szyję gorące kłęby pary.
— Właściwie to nic! Tak sobie mówię tylko. Wówczas, nie wiem dlaczego, cieszyło mnie tak bardzo uparcie powtarzane przez panią słowo: „nie“.
Kosińska skręciła się w sobie, jak struna i w takiem naprężeniu zastygła.
— Dlaczegoż to pana ucieszyło? — spytała, nie wiedząc, skąd podmówiło się jej to pytanie.
— Nie wiem, tak samo, jak nie wiem, dlaczego niektóre chwile pani życia, najbardziej osobistego, sprawiają mi przykrość.
— Jakież to chwile sprawiają panu przykrość? — zamieniła w martwe pytanie.
— Właśnie mało brakowało do tego, by mi dziś znowu było przykro! — Grudowski spojrzał znacząco na porzucony kapelusz Heleny.
— Czy powiedziałam coś takiego?
— Nie, nie! Boże uchowaj! Nie lubię — cóż zresztą może panią to obchodzić? — nie lubię, kiedy wieczorem pokój pani głuchnie i niemieje.
— Przecież czasem trzeba wyjść!
— O zapewne! — pastwił się.
Wykuliły się przedługie sekundy gnębiącego milczenia.
— Wracając jednak do owej nieszczęsnej pożyczki — zaczął Klemens z chytrym rozmysłem — to sam czas wojny powinien panią do tego namówić i wszyst-