Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W Polsce, Francji, Szwajcarji listopad jednakim strachem stawał na drodze życia Grudowskiego. Trzeba było się przyczaić i w zabezpieczonym kącie przeczekać czas nieprzyjazny. Przyjdzie przecież zima i suchemi palcami mrozu wydusi z powietrza złośliwego i niszczącego ducha jesieni. Klemens, „przeciągnąwszy trzydziestkę“ dobrej nadziei życia nie tracił, choć w ostatnich dniach częstotliwe targanie piersi przez napady kaszlu niepomału mu dokuczało i złe chwile minionego życia przypominało. Z czwartaka przestał ostatnio schodzić zupełnie. Za drogą opłatą, ku niememu i głośnemu podziwowi całego wysokiego piętra, znoszono mu do kawalerskiej ciupy tajemnicze potrawy w błyszczących platerach, kompoty i mleka z lodem w kryształach. Marcelowa szczypała z pieniędzy na śniadania i inne wydatki stałe procenty. Dziwnego lokatora „z pod szesnastego“ szanowano, ale i podejrzewano. Główną przyczyną podejrzeń było ciągłe przestawianie przez Klemensa gratów w pokoju. W niespełna miesiąc, prosty, sosnowy, zaledwie pobajcowany stoliczyna już pięć razy zmieniał swój posterunek.
Ostatnio Grudowski bez niczyjej pomocy wszystkie, nazwijmy je meble, poprzerzucał: szafę przepchnął na miejsce łóżka, łóżko przesunął na miejsce szafy, stół pod okno, walizy pod stół, krzesła ustawił rzędem pod ścianą, nie darował nawet blaszanej umywalce, którą umieścił, nie zwracając uwagi na zgrzyty niezadowolenia, w równej linji z szafą.
Pokój zmienił wygląd zupełnie.
Drzwi, prowadzące do pokoju Heleny Kosińskiej,