Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Późno potem zapadli oboje w ciszę miękką, jak puch śniegowy, najbielszy, jasne porozumienie się niebios z ziemią w czas zimy okrutny.
Cierpieli.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Od dnia tego nad życiem ich roztoczył się firmament niezachmurzony, błękitny. Każdego nadwieczoru przychodził do nich Klemens, stopniowo coraz bardziej i coraz bardziej świadomie tracący swoje osobiste życie, które już z siebie dla siebie nie potrafiło nic wykrzesać, krom ciekawości. Pobudzona, ożywiała jego omartwienie i podpowiadała szereg pytań, zadawanych Witanowi. Seweryn chętnie odpowiadał na wszystkie, coraz to z odpowiedzi odkładając na dno własnej pamięci te lub inne określenia, wypadki przypomniane i ich znaczenia, tak, że zczasem w jego umyśle narosła istna systematycznie ułożona księga dziejów jego życia. Grudowski mimowoli pomagał mu w tem, oświetlając wydarzenia porównaniami, wypytując o każdy szczegół, nigdy przedtem przez Witana niepostrzegany. Klemensa polubił, a może raczej on przyzwyczaił go do siebie bardzo. Helena była z nimi zawsze. Zasłuchana w opowiadania kochanka, śniła swój sen dawno, w pierwszej chwili powitania Seweryna w szpitalu w Biarritz rozpoczęty. Po wyjściu Klemensa rozbierała kochanka, obmywała całe jego ciało ciepłą wodą i układała do łóżka, by przywarować czujnie obok niego na wąskiej kozetce. Często bardzo, gdy późno w noc nie mogła zasnąć, gdy słyszała obok siebie oddech kochanka, a z poza