Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Po wyjściu Klemensa Seweryn uchwycił wzrokiem Helenę i trzymał ją w każdem jej poruszeniu, w każdym kroku i stąpnięciu po pokoju. Czuła, iż tem swojem, ponad wszelki wyraz mownem, milczeniem wypytuje ją o wszystką treść czasu rozłąki, że sam narzuca jej szczegół po szczególe i wedle nich mierzy jej przeszłość, że sądzi ją całą na mocy domysłów. Nie chciała nic zataić, lecz jednocześnie przez jakiś, narazie, wzgląd nieuświadomiony wyznać wszystkiego. Czekała. Czekała na chwilę łaskawszą, kiedy jego uścisk ból przyczyniający się rozluźni. Pozorowała przed nim pracę, jako konieczność sprzątania, ustawiania i przestawiania sprzętów powolnych w zalęknieniu każdemu dotknięciu jej rąk. Krzątając się po pokoju i przerzucając wzrok z przedmiotu na przedmiot, patrzyła mu całą istotą swoją w oczy. Widziała w nich groźny nakaz wytrwania w spokoju męki podejrzeń, zeskalenie pytania i rezygnację najstraszniejszą, rozpaczną.
— No, i co jedyny? — podeszła wreszcie i klęknęła przy nim.
Nie odpowiedział słowem, wgryzł zato w nią oczy czarne, suche, o zmatowiałych błyskach i pożółkłych białkach. Widziała go nawskroś i zrozumiała. Zaprzęgła się tedy całą duszą w jego ból. Dojrzała, że postrzegł ją w sobie i że mróz jego patrzenia przełajał nagle w wyrzut miękki, rzewny i gorący, jak fala wrząca, bijąca z pod ziemi, w nogi wspierające istnienie. Dojrzała siebie w nim, odgadła, że dotyka zamartwieniem się oddawnem jej włosów bujnych, ciężkich i żywych; że stara się podźwignąć jedynem wy-