Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i nic о jego istnieniu dotychczas nie wiedział. Właśnie siedział przy oknie w fotelu, gdy Klemens wszedł i zaczął tłumaczyć przyczynę swej wizyty.
— Wybaczcie mi państwo śmiałość moją — zaczął na wstępie — ale czasem przyjdzie chwila wyjątkowa, kiedy człowiekowi ostatecznie znudzi się takie bardzo powolne umieranie w samotności.
Helena podsunęła gościowi krzesło, Seweryn zaś zmierzył go od stóp aż do głowy spojrzeniem nadto widocznie podejrzliwem. Obmacał wzrokiem całą postać, zważył wartość powoli dogorywającego mężczyzny i uspokoił się. Porównał w myślach zamkniętych i samotnych, lecz najsilniej obecnie żyjących, siebie z nim.
Wyobraził sobie najdalsze granice możliwości życiowych własnych i tego, jakby przegranego przez byt do niebytu człowieka — uśmiechnął się.
— Sewuś, to pan Grudowski, mieszka przez ścianę! — objaśniła Helena.
— Umiera za ścianą — poprawił Grudowski.
— Dawno już tak? — zapytał od okna Seweryn i spojrzał na Helenę, następnie dopiero na Klemensa.
— Dokładnie nie wiem, ale już... tak... kilkanaście wiosen. Może się znudzić, przyzna pan.
— Ja też już drugi rok tak, jak pan widzi — niby przedstawiając się przybyłemu wskazał Witan na kształt kaleki swego ciała.
— Ładny sposób poznawania się! — wtrąciła się Helena.
— Powojenny! — bąknął Witan.