Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zmąciło się życie. Strach pomknął przez pola. Nocą zawyły psy dworskie. Klemens zauważył, że pusty dotychczas dwór nagle opustoszał zupełnie, że życie z pięciu wielkich niezamieszkałych pokojów przeniosło się do jego pokoju i otacza go bez przerwy jakowymś kręgiem wyczekiwania, że w nocy czatuje przy jego łóżku i kłóci mu sen. Nie starając się poznawać przyczyny tych wyraźnych zmian, Klemens czekał na wyjaśnienie tajemnicy samej przez się. Czekał niedługo.
W pierwszą niedzielę sierpniową zaryczał las echem ponurem i złowróżbnem. Nad wieczorem, stoczem wzgórza, zjechały na podwórko folwarczne czwórki kozackie, zaś o świcie zwlokły się zdrożone gromady rosyjskiej piechoty. Przez trzy dni przybysze rządzili się w Miedzborzu, czyniąc wszystkiemu, dozwoloną prawem wojennem, krzywdę. Na czwarty dzień goście Grudowskiego, podpaliwszy dwie sterty ze zbożem, uciekli w popłochu na północ. Od strony zachodu z wiatrem nadlatywał pojęk wystrzałów armatnich i zapach spalonego drzewa. Inne przyszło żołdactwo. Klemens żył w przeciągu ustawicznie otwartych drzwi, w rozgwarze obcym jego życiu całe trzy miesiące. Wojna zrzuciła go, zmiotła, jak huragan z wyniosłości nastroju; wyrwała na usta skargę w postaci kaszlu, szarpiącego boleśnie wnętrze. Odezwało się i upomniało dawne sumienie. Klemens wyjechał do Warszawy. Rozejrzał się zmartwiałem, obojętnem okiem po wielkiem, nieznanem mu dotychczas mieście i idąc za wolą zmęczonego ciała, wgramolił się na czwarte piętro, by w pokoju typowo kawalerskim,