Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie widząc nikogo, szybko pochyliła się nad Sewerynem i pierwszy raz od przybycia do szpitala przywarła swemi gorącemi pełnemi żywej krwi ustami do sinych, suchych warg rannego. Pierwszy, po latach rozłąki, pocałunek nie miał nic z treści pocałunku dwojga kochanków. Wargi wyszeptujące śluby wiecznego miłowania dotknęły tylko zimnych relikwij.
Witan ciężko oddychał. Niemoc ogólna dopadła go i wgniotła w łóżko, jak martwy, bezwolny ciężar. Helena objęła go spojrzeniem, przytuliła, wchłonęła w siebie i pospiesznie wybiegła.
Gdy przechodziła przez ciemne podwórko, opadł ją potworny, sturęki i stugłowy strach. Dopiero za starą murowaną bramą poczuła się raźniej, czepiający się jej sukni lęk sczezł, został tam, a tam bała się myślą obejrzeć. Seweryna widziała poza wszystkiem jego teraźniejszem otoczeniem: długim, wąskim korytarzem, oknami krwawo patrzącemi i siostrą miłosierdzia.
Po odebraniu walizki z małej izdebki przy bramie — mieszkania starego ze zgiętą głową żołnierza, Helena, zdając się zupełnie na wolę opatrzności i wiozącego ją dorożkarza, dojechała do jednego z drugorzędnych domów hotelowych. W braku mniejszego pokoju zatrzymała się w dużej ponurej sali, a raczej izbie, z której umeblowaniem właściciel hotelu musiał mieć kłopot nielada.
Wszystkie znajdujące się wewnątrz sprzęty były porozstawiane tak, aby wchodzącego nie przerażała wielka wydęta pustka, w której tak poważny i szanowny mebel, jak łóżko, ginął bez śladu.
Znużone, zmęczone drogą, wyczerpane nadmiarem