Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W kancelarji przyjął Helenę łysy kapral. Zapytany o sierżanta Witana wyjął grubą oprawną w płótno księgę i po chwili nerwowego przewracania tam i zpowrotem kilkunastu wielkich kart zatrzymał wzrok na którejś tam stronicy i czytał:
— Sierżant pułku Legji Cudzoziemskiej, Seweryn Witan, przybyły tutaj dnia ośmnastego lutego... Jest! — przerwał sobie czytanie i jakby chcąc zbadać wrażenie, jakie wywarła jego odpowiedź na młodej kobiecie, podniósł na nią swój wzrok oczekujący 1 badawczy.
— Czy mogę go zobaczyć? — spytała Helena szeptem.
— Teraz?
— Tak, proszę pana, ja, jeżeli nie można, to choć chwilę, tylko spojrzeć.
Kapral nacisnął guzik dzwonka, stojącego na biurku. Wnet do dużej sali zastawionej szafami, stołami i stołkami i jednem olbrzymiem biurkiem wsunęła się między półotwarte drzwi jakaś głowa.
— Proszę wejść — zawołał kapral, grzebiąc się zpowrotem w grubej księdze miejscowej mądrości.
Helena spojrzała na przybyłego. Z ogólnej jego sylwety wzrok jej rzucił w głąb pamięci długi, biały fartuch, a nad nim parę okrągłych ciemno niebieskich szkieł.
— Proszę zaprowadzić panią do pawilonu A, pokój piąty, sierżant Seweryn Witan.
— Słucham, ale...
— Ja tylko chcę spojrzeć, choćby zdaleka.
— Ja rozumiem, ale, widzi pani, niedługo sierżanta