Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie była łatwa. W tece z ubiegłego roku znajdował się, coprawda, świstek papieru, na którym pod drukowanym nagłówkiem: „Szpital tymczasowy w Luçon" była wypisana data przyjęcia do szpitala sierżanta Seweryna Witana, następnie data odesłania go do dêpot pułku w Lyonie.
Tę jedyną wiadomość powtórzono Helenie. Nie zrozumiała odrazu. Jej znajomość języka francuskiego nie sięgała daleko. Z poszczególnych, zrozumianych słów brała domysł całego zwrotu, jednak tym, ponad wszystko najważniejszym, razem nie mogła się domyślić znaczenia słów żołnierza, bała się domyślić błędnie. Wzruszyła ramionami i zamarkowała oczyma i ustami uśmiech. Wymownemi, no i pociesznemi gestami, wreszcie rysunkiem całej mapy: frontu, Luçon i Lyonu uprzejmy żołnierz zdołał jej treść odpowiedzi wyjaśnić. Gdy zrozumiała, wyperliły się na oczy łzy, duże, ciężkie, czyste.
— Niech pani nie płacze, może się jakimś sposobem dowiemy — starał się ją pocieszyć młody żołnierz.
Spojrzała na niego wzrokiem, ponad wszystkie wypowiedzenie, błagalnym.
— Zatelefonuję do Lyonu, może tam coś wiedzą... może w Luçon... może pisał do kogoś... Zatelefonuję i tu i tam.
Ściśnięte gardło nie puszczało słów, dziękowały za współczucie, żebrały o łaskę tylko spojrzenia oczu Heleny, w owej chwili, przesmutnych.
Do barjery tłoczyli się coraz to nowi ludzie. W sali, w korytarzu, na schodach stały tłumy niezliczone. Helenę odepchnięto pod ścianę. Przyparły ją do muru