Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jedyna w przeciwieństwie do tamtych izb zaciszna. Zapachniała w niej wilgoć i jeszcze jakiś zapach. Jaki? po próżnicy zaczęła się biedzić pamięć w chwili osłupiającego lęku i wysiłku resztek przytomności, kierujących krokami. Jakby swąd! — odgadły sponiewierane, bezsilne myśli. Znowu drzwi. Otwarły się cichutko, posłusznie, rozumnie. Kuchnia. Tu już zupełnie zacisznie, nawet cieplej. Strach zakrzywione szpony rozluźnił, choć przez małe szyby okien wpatrzyła się do środka kuchni zła noc wyłupionemi szaremi, jak brudna szmata ślepiami.
— Staszkowo! Czy Staszkowa śpi? — zapytała Helena, — Staszkowo! — powtórzyła półszeptem, nie słysząc odpowiedzi. — Staszkowo! — spróbowała jeszcze raz.
Z domysłem, że Staszkowa śpi, zarazem z chęcią zbudzenia jej, podeszła do łóżka. Znowu narzucił się jej szczególny nieprzypomniany w nazwie i pochodzeniu zapach. Przywołała jeszcze raz już zbliska starą Staszkową, a gdy ta i tym razem nie odezwała się, wymacała drżącemi palcami czyjeś zimne, skostniałe palce z innemi na krzyż splecione. Wtedy odgadła zapach gromnicy.
Trwoga porwała wyważone z orbity oczy i wepchnęła patrzenie ich w nieustępliwą szarość szyb okna. Cała istność Heleny zapragnęła światła; skupiła się w owem pożądaniu wszystką naprężoną siłą swoją i trwała póty, póki cięciwa nerwów nie puściła, rozluźniając się zupełnie. Wówczas Helena osunęła się na podłogę bez żadnej woli i mocy zmysłów. Zemdlała. Ocknęła się z nieprzytomności na łóżku Klemensa, gdzie ją