Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

żołnierzy. Jeden z nich, nie bacząc na pewne niebezpieczeństwo, wychylony do połowy nad pionową ścianę skały, starał się pochwycić koniec najdłuższego i najgrubszego korzenia.
— Jasiek, ta ślecisz jucho i poharatas się na śmierzć! — przestrzegał drugi śmiałego towarzysza, który klął siarczyście i powtarzał z uporem zdanie, wskazujące Helenie jak najszybszą ucieczkę.
Kalecząc do krwi nogi, plecy i ręce, zsunęła się na polanę, skąd popędziła ciemną w trawie ścieżyną w stronę Kuźnic. Skryły ją właśnie między sobą młode, gęste świerki, kiedy posłyszała za sobą głośne klątwy, potem suchy trzask i znowu klątwy. Biegła co sił w nogach, ciągle tą samą ścieżyną, tylko teraz pod górę. W jednem miejscu potknęła się i upadła. Zanim się podniosła, nadsłuchała, czy jej nie gonią. Cicho było zupełnie. Obejrzała się. Kwadratowa polana wraz ze zrębem skalnym ginęła w szaro-granatowym cieniu. Ruszyła dalej ścieżką, nie wiedząc dobrze, dokąd prowadzi ta wąska, nieznana jej tu i owdzie złamana drożyna. Słońce skryło się już za górami, jak się domyślała, za wschodnią ścianą Giewontu, poczerniałą, rzucającą wielki cień na grzbiety skaliste sąsiednich gór. W olbrzymiej kotlinie spowijało się wszystko w szaro-zielonkawe światło. W pewnej chwili Helena znowu zaczęła biec, zdawało się jej, że gdzieś blisko posłyszała porozumiewawcze naświstywanie dwóch żołnierzy. Zdyszana, z sercem gwałtownie tłukącem się w piersiach, wpadła niemal na klęczącą postać ludzką, najoczywiściej modlącą się.
— Przepraszam! — wybełkotała drżącemi wargami, jak uderzeniem osadzona na miejscu.