Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ah, to przecież wszystko jedno! — zbył ją, wiedząc o co go pyta.
Zdarzało się również, że Klemensa to niepostrzeganie przez Helenę istoty jego obecnego życia doprowadzało do bezradnej i z wielkim tylko wysiłkiem ukrywanej złości. Nieraz już, ledwie panując nad sobą, rzucał jej i sobie pytanie:
— Co dalej?
Ona wtedy odliczała tak, jak podczas pewnej rozmowy w nocy, czas miniony tęsknoty i rozłąki i odpowiedziała naiwnie:
— Już coraz bliżej! — Jeszcze rok i pięć dni.
— I cóż potem? — grzązł dalej.
— Potem pojedziemy do Francji.
— Którędy?
— Nie wiem! Obiecał pan...
— Tylko chyba przez Rumunję! — sam jej podpowiedział by wnet dorzucić pytanie: — A potem?
— Potem, potem! Potem...
— Ale co ze mną? — przerwał marzenie.
— Z panem?... — zamyśliła się. — Pan pojedzie do Miedzborza... Ożeni się pan i będzie..., ja panu życzę tak dobrze...
— Pani Heleno, czasem mi się zdaje, że oboje śnimy o jakimś dniu, który przecież nigdy może nie nadejść.
— Śnimy? — podchwyciło jej zdziwienie.
— Tak, śnimy! Pani i ja. Pani marzy o dniu do pewnego stopnia w wyobraźni określonym, ja zaś o chwili, jak śmierć, nie dającej się ująć żadnem wyobrażeniem.
— Ja już o tem myślałam i wiem doskonale, że