Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

skupiło się głównie w pokoju środkowym, najmniejszym i najjaśniejszym, posiadającym bowiem, prócz pary okien drzwi wyjściowe do połowy oszklone. Przed progiem tego pokoju, ściślej od kilku schodków z zewnątrz doń prowadzących, słała się łąka wielkim zielonym kobiercem rozwiniętym aż pod stare świerki, rosnące na stoczu Małej Świnicy. Sypiali oddzielnie w dwu pokojach od siebie odległych, wielkich kwadratowych izbach symetrycznie znaczących się nawet z zewnątrz domu. Dnie i wieczory spędzali razem w izbie środkowej.
Życie ich określiło się dawno, jeszcze w Miedzborzu, skąd łaska jakiegoś austrjackiego jenerała pozwoliła im wyjechać. Klemens, aby nie spłoszyć Heleny, głęboko zataił swą miłość. Próżno zresztą odkryłby uczucie swoje, próżnoby w jakich bądź słowach wywiódł mękę swoją na jaw, wiedział aż nadto dobrze, że Helena jej nie dojrzy, a jeśli dojrzy, to przestraszona i zawiedziona, jak dziecko, odejdzie. Milczał tedy, jedyną radość czerpiąc z tego, że ona jest z nim, że żyje przy nim ze swojem zapatrzeniem, jak przy bracie niezmiernie mądrym, tylko mądrym. Czasem jednak, gdy nie zdołał zmóc pragnienia ciągle czatującego, wciąż dopominającego się o byle ochłap dla zgłodniałych oczu, rąk, ust i całego ciała, mową zimną i chytrą wywodził ją w jasność słoneczną nadziei, by po chwili zastraszyć piorunem jakiejś prawdy i gradem słów wysmagać. Częstokroć taką mową okrutną spychał ją w przepaść zwątpień albo podawał trud, jak głaz ciężki na drogę wwalony, nie dający się ani sercem ani rozumem z miejsca ruszyć. Mszcząc się za krzyw-