Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zem „zwój" — noszący imię Marceliny i łaskawie przez mieszkańców czwartaka przehonorowany na Marcelinową — byłby nietylko zadowolony z Klemensa, lecz rozmownością, przystępnością a nadewszystko powierzchownością jego zachwycony. Pytanie Grudowskiego zostawiło w pamięci Marcelowej pewien osad, brudzący wszystkie jej myśli o nim. Zaniepokoiło ją teraz bardzo to, że Grudowski „wcale nie chodzi do żadnego zajęcia“. W ciągu co najmniej godziny głowiła się nad tem, kim właściwie mógł być człowiek, który ma dwie duże, eleganckie skórzane walizy, dotychczas jeszcze nie otwarte i nie ma ani zajęcia, ani „primusa“, ani szklanki, słowem żadnej rzeczy, warunkującej przyzwoitość lokatora-kawalera.
— Pewnie jakiś Barabasz szpicel! — pomyślała sobie, a domysł ten wraził się jej pod czaszkę, niby drzazga za skórę — głęboko i niepokojąco.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Po tygodniu mieszkania na czwartaku Klemens Grudowski był zupełnie uświadomiony co do wartości i charakteru rzeczy go otaczających i bezpośrednio wiążących się z jego życiem.
Gruntowne poznawanie strony praktycznej i duchowej każdej t. zw. rzeczy martwej, znajdującej się w jego pokoju, aż do skompromitowanej istoty czterech ścian było jego faktycznem zajęciem. Innego nie posiadał.
Klemens miał lat trzydzieści, majątek ziemski czterdziestowłókowy, świetnie postawiony i zupełnie w obydwu płucach poprawne suchoty. I majątek