Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Po jednemu! Po jednemu, mówię! Stać, bo wszystkich przepędzę! Chodź ty pierwszy, łomago jedna! No właźże!
Obok, jakby wciągającej się do izby postaci „łomagi“ przemknęła panna Jadwiga i zginęła w sieni.
— Jaśnie panie, jaśnie panie dziedzicu wielmożny — zaczął jęczeć przybyły. — Bóg widzi, jaśnie panie dziedzicu...
— Gadajże, paskudo przeklęta, czego chcesz! — popędził rządca.
— Dwanaście lat stróżem nocnym tum był, nic nie zginęło, syna do wojny.
— Więc czegóż chcecie? — zapytał Klemens.
— Jaśnie panie dziedzicu, mieszkać z dzieciakami nima gdzie. Jedno się rozchorowało, najstarszego, posyłkę do wojny wzieni...
— Przecież ci pan dziedzic, łomago pieruńska, swojej izby nie odstąpi! — przygadał rządca.
— Kara boska — jakby nie słysząc słów oficjała, ciągnął „łomaga“ — żeby się choć jaśnie pan dziedzic zmiłowali, żeby przykazali dać starą lodówkę, zawszeby dach był nad głową... Po próżnicy stoi... W polu czystem, jak te nieprzymierzając dziki jakie, a przecie ludzie boże.
— Cóż, niech im pan da tę lodówkę! — zwrócił się Klemens do rządcy.
— Niech Bóg przenajświętszy jasnemu panu dziedzicowi.
— Nie zagadzisz to paskudo jedna?
— Czemże, Matko Chrystusowa, czemże zagadzę? Tym dychaniem chyba?