Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zatrzymał się i patrzył na nią, jakby oczekując od niej potwierdzenia. Ona skinęła głową, dając znak, że go rozumie i że z nim się zgadza.
— Chciałem też, pani, mieć czasem kogoś przy sobie, z kim mógłbym zamienić myśl swobodnie. Otacza mnie moc wielbicieli: nie mam między nimi ani jednego przyjaciela. Czy pozostając tu na czas, chcielibyście być przyjaciółmi mymi, przystępując do mnie nie jak do władcy, ale jak do brata? chcielibyście przynieść mi nieoceniony skarb, jakim jest wolna myśl i dłoń podana szczerze?
Mówił do obojga, ale patrzał w nią jedną, ogarniając pieszczotą i słodkim jak pieszczota rozkazem jej oczy, wpatrzone weń, jakby je czar niewidzialny wiązał.
Oczy te wymownie przytakiwały słowom Rabbiego. Strafford odpowiedział na nie chłodnym, choć uprzejmym ogólnikiem.
— Więc umowa zawarta! — uśmiechnął się mistrz. — Przychodźcie do mnie codziennie o tej godzinie i mówcie ze mną jak z bratem. Poza temi drzwiami pozostanie Prorok i władca ludów: tu zdejmę ze skroni ciernisty diadem, jakim uwieńczyło mnie przeznaczenie, tu przy was stanę się tem, czem byłem dotąd tak krótko — człowiekiem!
— O tak! Tak! — mówiły oczy Edyty, świecące jak gwiazdy.
— Jeszcze jedno słowo! Czy pani nie odczuwasz zmiany w swoim stanie?