Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zastanowiła się przez chwilę, poczem odrzekła wolno z namysłem:
— Ja, panie, nie wierzę w nikogo, prócz w ciebie, ale miłuję i nie przestanę miłować!
Wpatrzył się w nią uporczywie, starając się przeniknąć do głębi jej istoty.
— To nie przywiązanie do brata, i nie miłość dla żywego człowieka! — rzekł powoli, ujmując jej rękę. — Puls uderzyłby ci silniej, na licu rozkwitłyby róże!
Puścił rękę i cofnął się o krok, nie spuszczając z niej oczu.
— Ty tamtego miłujesz i nie chcesz go wyrzec się dla mnie! — wybuchnął wreszcie. — Zaprzecz, jeśli możesz!
Kobieta wyprostowała się, usuwając podtrzymujące ją ramię brata i śmiało w oczy spojrzała Prorokowi.
— Nie zaprzeczę! — rzekła. — W ciebie, panie, wierzę, bo mądrość i prawda z ust ci płyną, ale tamtego nie zaprę się, bo zaparli Go się wszyscy prawie, i ja miłuję Go, bo opuszczony jest i cierpiący!
Nastało milczenie. Ludzie stali bez oddechu, nieme świadki tej dziwnej sceny. Rabbi i Edyta patrzyli na siebie jak szermierze, gotujący się do rozstrzygających zapasów.
Czy wiesz — zaczął — że to, czem myśl zaprzątasz, to cień złudny, to oszukaństwo, którem zgraja przewrotnych tumani od wieków naiwne, obałamucone rzesze? Czy wiesz, że prawdą istotną, jedyną ja jestem,