Przejdź do zawartości

Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/343

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiała na niebie w noc miesięczną, miało się wrażenie dwóch księżyców, tak wiele światła promieniowało od niej ku ziemi.
Teraz począł się niepokój. Grupy ludzi przystawały co noc na ulicach, podnosząc głowę do góry. Już nie dowcipkowano, mówiono do siebie półgłosem jak przy łożu chorego lub na pogrzebie. Każdy szukał u sąsiada uspakajającej odpowiedzi. Nie! Tego nie można było brać na serjo! Takie strachy odczuwano i dawniej przy pojawianiu się różnych komet, a potem okazywało się zawsze, że rzecz cała śmiechu warta, i kończyło się wszystko na kilku miesiącach deszczu. Teraz będzie tak samo. Oczywiście!
Mimo zapewnień, że nic światu nie grozi, poczęto jednak traktować kometę poważniej niż dotąd. Wprawdzie obserwatorja i fakultety pozostały na swem odpornem stanowisku, nie chcąc naruszać swej nieomylności, ale prasa z dniem każdym zwracała baczniejszą uwagę na przepowiednie Mr. Simrocka. Artykuły popularno-astronomiczne poczęły pojawiać się na wydatnych miejscach dzienników, wkońcu umieszczono je na pierwszej stronicy, jako najgodniejsze uwagi, i najskwapliwiej czytane.
Ponad wypadkami dnia, ponad kwestjami, stanowiącemi oś środkową społecznego życia, ponad życia tego wszystkie walory i cele, o których posiadanie zabiegał rodzaj ludzki, wysuwała się, gasząc swym rosnącym blaskiem wszystko inne kometa.