Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przeciw chrześcijanom, polecając rozesłać go dla wykonania we wszystkich krajach świata.
I poleciały na tamtą stronę Alp ku Tybrowi straszliwe, nigdy dotąd niesłyszane wieści, od których zapłakały mężne legjony i lodem ścięło się wielkie serce Piotra. Ocean krwi zalał obie półkule. Nikt nie przypuszczał, że ilość chrześcijan jest tak ogromną: przekonało o tem żniwo śmierci, nad wszelkie pojęcie obfite. Ginęły setki tysięcy, ginęły miljony i nie znać było ubytku, i nie pustoszały więzienia ani słabły ręce oprawcom. A nie sama śmierć tylko wieńczyła stałość wyznawców Chrystusa: śmierć poprzedzały, jako było w początkach chrystjanizmu, długie i wymyślne męki, naśladowane u rzymskich pretorów i u azjatyckich dręczycieli ludzi.
Codziennie do sali, obok apartamentu Edyty przynoszono Strafforda. Był on złamany torturą, ale wytrawność katów umiała ustrzec przed wszelkiem uszkodzeniem źródła życia, zużywając całą moc cierpienia. Wraz ze swym dawnym zastępcą zjawiał się u młodej kobiety Gesnareh. Ogarniał wzrokiem męczennika o połamanych kościach i ciele ranami okrytem i szeptał do Edyty:
— Nie żal ci brata? Patrz, jaki Łazarz z niego, a dziś znów męka go czeka okrutna! Każę go piec rozpalonem żelazem i wyłamywać mu stawy. Nie zlitujeszże się nad nim?
Ale choć cicho mówił, przeczulony cierpieniem słuch Strafforda chwytał jego słowa.