Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

domu promieniał dobrze strawionem śniadaniem i zadowoleniem z życia. Otaczał go kwiat stołecznej inteligencji i śmietanka rządzących oligarchów. Rój młodych kobiet barwił wczesną zieleń trawników i krzewów jak rozsypaną wiązanką kwiatów. Edyta nie poszła towarzyszyć im do parku, wymawiając się znużeniem i niezdrowiem. Od pewnego czasu wymówka ta powtarzała się z jej strony coraz częściej, twarz stawała się coraz bledszą i zwracano na jej stan coraz ogólniej uwagę: jak często zdarza się w podobnych razach, brat tylko nie dostrzegał tego, co widzieli wszyscy. I teraz przekomarzał się z nią o to, że pieści się i że pozuje na starą pannę przez nadmiar kokieterii. Ona słuchając go, uśmiechała się smutnie, żartując przytem, że musi go pilnować, by wśród najstarszych i najdostojniejszych nie skompromitował się jakimś niewcześnie opozycyjnym wyskokiem.
Rozmowa toczyła się jak zwykle w ostatnich czasach o Proroku z Palestyny. Jakże dalekim zdawał się czas, tak przecie niedawny, gdy cenzura prewencyjna wykreślała skrupulatnie imię jego, jeśli przypadkiem wkradło się do radjotelegramu! Teraz daremną stała się ówczesna polityka ukrywania głowy w piasku. Imię Judy Gesnareh powtarzał przez cały dzień fonograf, telefonujący informacje polityczne w miarę, jak nadchodziły; dokoła niego krążyły myśli i rozmowy, dusze pełne były ciężkiej troski lub nadziei, gdy wymawiały je