Strona:Jan Łada - Antychryst.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Owszem, powiem ci! Właściwie chciałam oddawna... Ale bądź pobłażliwym dla mnie.
Wiesz, że mnie ochrzczono w dzieciństwie.
Ojciec jako teozof chciał mieć w tobie spadkobiercę swych przekonań i dlatego nie pozwolił ciebie chrzcić: mnie pozwolił. Stąd łącznik mój z wyznawcami macierzyńskiej wiary.
— Wiem o tem, nie wiedziałem tylko, że masz z tymi ludźmi stosunki.
— Matka doradzała mi przed śmiercią, bym poznała jej wiarę, ale wówczas byłam młoda, szczęśliwa i tak to leżało daleko ode mnie... Dziś...
— Czy dziś nie czujesz się szczęśliwą?
— Jak możesz pytać? Skoro mam ciebie... Ale, widzisz, przychodzą takie chwile, w których potrzebuje się oparcia...
— Czy go nie miałaś dotąd?
— Nie rozumiesz mnie! Widzisz, u tych współwyznawców naszej matki słyszałam od znanego mi i wiarogodnego duchownego, że oni oczekują zjawienia się proroka w ostatnich dniach świata. I ojciec Wincenty (tak właśnie zwie się ten duchowny) twierdził, że będzie to fałszywy prorok i że ów człowiek właśnie jest tym fałszywym prorokiem.
Inni jednak nie wierzyli temu, gdyż on jest dobry... I mnie też tak się zdaje.
Strafford poruszył obojętnie ramionami.